Piotr Kuczyński, główny analityk, Xelion. Doradcy Finansowi | 24/09/2009 10:09
W USA inwestorzy czekali w środę na wynik posiedzenia FOMC. Oczywiście zupełnie zlekceważone zostały dane o tygodniowej zmianie na rynku kredytów hipotecznych, mimo że były korzystne dla byków. Indeks całego rynku wzrósł o 12,8 procent, indeks refinansowania o 17,4 procent, a średnie oprocentowanie kredytu hipotecznego spadło z 5,08 do 4,97 proc.
REKLAMA
Wynik posiedzenia FOMC był łatwy do przewidzenia – stopy nie uległy zmianie. Treść komunikatu też (prawie) nie zaskoczyła. Gospodarka wychodzi powoli z ostrej recesji, a inflacja na razie nie jest groźna. To oczywiście wszyscy wiedzieli. FOMC potwierdził też, że z końcem października przestanie kupować obligacje rządu USA. Nowością było to, że przedłużono okres skupu obligacji bazujących na kredytach hipotecznych. Poprzednio mówiono o zakończeniu programu w grudniu tego roku. Teraz przedłużono go do marca 2010. Nie zmieniono jednak wartości tego programu. Wymowa komunikatu była prosta: stopy jeszcze długo będą na bardzo niskim poziomie, a my zrobimy wszystko, żeby pomóc gospodarce.
Na rynek akcji napływały same dobre informacje. Morgan Stanley podniósł rekomendację dla JC Penney, a Citigroup dla Bank of America. Seagate i Xilinx podniosły prognozy sprzedaży. General Mills opublikował raport lepszy od oczekiwań. Rósł też kurs akcji AT&T po tym jak Jim Cramer rekomendował ich kupno w telewizji CNBC. To wszystko jednak podnosiło indeksy bardzo nieznacznie. Przez pierwszych kilka godzin indeksy krążył nawet wokół wtorkowego zamknięcia. Po publikacji komunikatu FOMC indeksy wystrzeliły na północ.
Oczywiście komunikat był tylko i wyłącznie pretekstem. Realnego powodu do kupna akcji po jego publikacji nie było. Niespecjalnie mogło więc dziwić to, że indeksy bardzo szybko zawróciły i pokornie wróciły do poziomu wtorkowego zamknięcia. Potem zaczęły się osuwać i dzień zakończył się niewielkimi spadkami indeksów. Gracze po prostu wykorzystali komunikat FOMC do realizacji zysków. Wydawało się, że ta realizacja nie zepchnie indeksów mocno na południe, ale tak się jednak stało. Niedźwiedzie wykorzystały sytuację doprowadzając do umiarkowanych spadków (jeden procent na indeksie S&P 500), co bardzo umocniło opór na wysokości 1.075 pkt.
GPW w środę kontynuowała trend zapoczątkowany wtorkowym wystrzałem indeksów. Od początku WIG20 gwałtownie rósł atakując poziom 2.300 pkt. Po godzinie atak popytu osłabł, ale indeks nadal rósł około 1,5 procent. Potem znowu, podobnie jak we wtorek, nasz rynek funkcjonował w oderwaniu od tego, co działo się na innych giełdach europejskich. Tam indeksy trzymały się blisko poziomu neutralnego, a w Budapeszcie indeks BUX nawet lekko spadał (zakończył dzień wzrostem). U nas widać było chęć do kontynuowania zwyżki, co od południa znowu prowadziło indeksy na północ.
Taka dziwna sytuacja trwała do godziny 14.00, kiedy to, podobnie jak na rynku walutowym, jak na hasło, bez zmiany sytuacji na giełdach europejskich, indeksy ruszyły na południe. W ciągu nieco ponad 30 minut WIG20 stracił ponad 20 punktów. Być może był to normalny odruch wynikający z tego, że przez dwie godziny indeks nie mógł się przebić przez 2.300 pkt. Od tego czasu znowu na rynku zapanował marazm, ale niedźwiedzie były już dużo bardziej odważne, co po rozpoczęciu sesji w USA zaowocowało dalszym osunięciem. Udało się jednak zamknąć dzień jednoprocentowym wzrostem, co należy uznać za kolejny sukces byków.