GPW poczeka teraz na rozwój wypadków na świecie

Oprac. e-sieci. na podst. Expander | 06/02/2009 10:39

Początki czwartkowej sesji na naszym parkiecie oraz przebieg notowań ewidentnie wskazują na to, że w najbliższych dniach będziemy świadkami wyczekiwania przez GPW na rozwój wydarzeń na świecie. Słabość z pierwszych dwóch sesji tego tygodnia spowodowała, że zdyskontowaliśmy ewentualne przełamanie wsparć przez najbardziej istotne dla nas indeksy światowe, więc „nie ma powodu", byśmy dalej szli w dół. Jednocześnie po tym, jak S&P 500 oraz DJ Stoxx 600 dotarły w minionym tygodniu do kluczowych wsparć (dołek internetowej bessy w USA i ubiegłoroczny dołek w Europie), odbicie z tego tygodnia wygląda nader słabo, więc skłonność do zakupów akcji na warszawskim parkiecie będzie też bardzo ograniczona. Tym bardziej, że wszystko wskazuje na to, że po wynikach za IV kwartał 2008 r. znacznie podniosą się bieżące, obecnie bardzo atrakcyjne, współczynniki wyceny naszych akcji. Dobrym przykładem są tu spółki paliwowe, które jak wczoraj podały, wykażą za 2008 r. stratę, po tym, jak fatalnie wypadły w trzech ostatnich miesiącach ubiegłego roku.


REKLAMA




Zresztą sprawa wycen ma istotne znaczenie również na świecie. Wskaźnik cena/zysk dla indeksu S&P 500 przekracza aktualnie 20. Po pierwsze, to generalnie dość wysoki poziom, który może być uzasadniony jedynie utrzymywaniem się bardzo niskiej rentowności obligacji. Po drugie, ten wysoki poziom wycen utrzymuje się mimo trwającej półtora roku bessy i spadku amerykańskiego rynku o blisko połowę. Tym samym po wielu miesiącach bessy wyceny spółek są wyższe niż na jej początku. To nie jest zdrowa sytuacja. Bardzo dobrze obrazuje potencjał spadkowy amerykańskiego parkietu w długim terminie. Przypominając sobie, że internetowa bessa skończyła się w niezbyt „naturalnych" warunkach, kiedy wskaźniki wycen były bardzo wysokie (bessy kończą się raczej w okresach niedowartościowania akcji), to uzasadnione jest oczekiwanie, że tym razem trend spadkowy wyczerpie się, gdy wyceny będą sugerować ewidentne niedoszacowanie akcji. Przy dzisiejszych zyskach amerykańskich spółek z taką sytuacją mielibyśmy do czynienia, gdyby ceny akcji poszły w dół jeszcze o połowę z obecnych poziomów.
W takim rozumowaniu istotnym elementem są oczywiście perspektywy zysków spółek w USA. Te nadal są niekorzystne. Istotne do tego są kwestie rozwadniania kapitału oraz liczby bankructw przedsiębiorstw. W obu przypadkach też trzeba oczekiwać kontynuacji niekorzystnych tendencji. Ostatnim elementem takiej układanki są rynkowe stopy procentowe, czyli dochodowość długoterminowych obligacji. Wyznacza ona atrakcyjność alternatywy wobec akcji. Jeszcze pod koniec 2008 r. praktycznie jej nie było, bo rentowność 10-latek w USA wynosiła ok. 2,1%. Teraz jest to już przeszło 2,9%. Wszystko wskazuje na to, że w najbliższym czasie wróci do minimum z 2003 r., ustanowionego na poziomie 3,1%. Na tej wysokości rozegrają się losy długoterminowej tendencji. Jeśli bariera 3,1% zostanie pokonana, to oznaczać będzie, że bąbel na rynku papierów skarbowych w USA pękł i można spodziewać się dalszej zwyżki rentowności. Ten ruch napędzałaby ogromną podaż papierów, związana z finansowaniem planów ratunkowych dla gospodarek. Byłby to oczywiście negatywny impuls dla rynków akcji. Oznaczałby też presję na ceny naszych obligacji. Wiązałby się jednocześnie z umacnianiem dolara.
Niepewna w ostatnich dniach sytuacja na rynku obligacji - wczoraj dochodowość 10-latek w ciągu dnia zbliżyła się do 3% - była zapewne źródłem większej podaży akcji w II części środowej sesji w Ameryce i tym samym przesłoniła lepsze od spodziewanych dane makroekonomiczne. Obiektywnie przy tym patrząc trudno było się wczoraj cieszyć z dalszego silnego spadku liczby miejsc pracy w sektorze prywatnym, ponad 200-proc. wzrostu planowanych zwolnień, czy kolejnego miesiąca spowolnienia w usługach.